Quantcast
Channel: SoundUniverse » Epizod
Viewing all articles
Browse latest Browse all 4

+ Against –| 18.08

$
0
0

W premierowym epizodzie, na świeczniku znalazł się zespół Green Day!

Kluczowe dla rozwoju i wzrostu popularności zespołu albumy i single omówi: Justyna Durkiewicz (fan) i Jacek Jarocki (antyfan)

[toggler title=”Brane pod ocene”]

Dookie: Basket Case

American Idiot: American Idiot, Wake Me Up When September Ends

21st Century Breakdown: Know Your Enemy, 21 Guns

¡Uno!: Oh Love

¡Dos!: Stray Heart

¡Tré! : X-Kid[/toggler]

Justyna Durkiewicz: Bohaterem pierwszego cyklu jest Green Day – punk rockowy zespół w składzie: wokalista Billie Joe Armstrong, gitarzysta Mike Dirnt i perkusista Tré Cool. Złośliwcy nazywają ich obecną muzykę pop-punkiem lub punkiem dla nastolatek – i faktycznie, trudno z tym dyskutować, ale jestem tu przede wszystkim po to, aby obronić ich muzykę. Sama nie wiem czy słucham Green Day’a trochę na przekór mojemu otoczeniu, które żywi do nich mocno niepochlebne uczucia, czy wręcz przeciwnie, jestem konformistką i naśladuję miliony fanów na całym świecie. Tak naprawdę chyba zwyciężyły u mnie sentyment i przyzwyczajenie, bo po 9 latach słuchania czuję się zrośnięta z tą muzyką.

Mało kto słyszał o Green Day’u te dwadzieścia lat temu, kiedy grali w zapyziałych klubach Rodeo, w Kalifornii. Jak na punkową kapelę byli wyjątkowo grzeczni i poukładani, co nie wróżyło wielkiego sukcesu. „Są grupą fajnych facetów. Nigdy nie dziurawili ścian, nie zarzygali sceny podczas występów”- tak o nich mówili pierwsi fani z rodzinnego miasteczka. Dopiero po wydaniu Dookie kariera tej trójki nabrała rozpędu, dzięki takim singlom jak Welcome To Paradise  czy Basket Case. Ta ostatnia to jedna z najbardziej znanych piosenek zespołu, swoisty hymn „starych” fanów Green Day’a. Właściwie nie mam pojęcia dlaczego – może każdy z nas ma czasem paranoję i utożsamia się z tekstem, może łatwo wpada w ucho, a może to po prostu typowy przykład charakterystycznego humoru chłopaków. Coś, za co ich pokochałam od pierwszego wysłuchania – nie owijają w bawełnę, nie przewiązują wszystkiego wstążeczką pięknych słów i śpiewają prosto z mostu choćby o największych głupotach świata, nie siląc się na wyszukane metafory, przenośnie czy nawet przyzwoite granie. Nie czarujmy się, na tym etapie Billie Joe śpiewał równie poprawnie co Mandaryna, zaś Mike i Tré grali trochę niechlujnie i chaotycznie, ale w tym tkwi właśnie cały urok tego zespołu. Dookie to nie arcydzieło muzyki punkowej godne Sex Pistols czy The Clash, ale utwory wpadają w ucho, mają w sobie tę beztroskę i lekkość punkowego grania. A punk nie polega na komputerowym zestawieniu pięknie wypolerowanych dźwięków, tylko na wyrażaniu własnej opinii, często kontrowersyjnej i niepopularnej, ale czasem też chodzi po prostu o dobrą zabawę –  obie te rzeczy można znaleźć na wielu płytach Green Day, w tym właśnie na Dookie.

Jak na typowego fana przystało, moja przygoda z Green Day zaczęła się od najbardziej komercyjnego albumu American Idiot. Został nagrany w formie opery rockowej, prywatnego pamiętnika Jezusa z przedmieść, kwestionującego współczesny obraz Ameryki. Osobiście, najbardziej oczarowały mnie chwytliwe dźwięki i spójność płyty: buntownicze Jesus of Suburbia, refleksyjne Give Me Novacaine czy ostre St Jimmy naprawdę dają kopa – do dalszego funkcjonowania i do powiedzenia wszystkim jasno, że mamy w dupie ich opinie. Billie Joe, Mike i Tre zawsze robili swoje, bez względu na obelgi i oskarżenia za czasów Dookie, że ”sprzedali się” lub napisy „Billie Joe musi umrzeć” na ścianach klubu Gilman, gdzie zaczynali karierę.

Tytułowa piosenka American Idiot to przede wszystkim chwytliwa nuta, może trochę monotonna lub powtarzalna, ale chodzi tu przede wszystkim o tekst – o tym jak Amerykanie bezmyślnie ufają mediom i tańczą, jak im zagrają.

Wake Me Up When September Ends to protest przeciwko polityce wojennej Stanów Zjednoczonych, wysyłaniu wojsk do Iraku czy Afganistanu. Trudno tutaj o jednoznaczną interpretację – dla mnie to przede wszystkim piosenka o utraconej niewinności i o tym, że żołnierze wracający po latach z wojny zostali na zawsze naznaczeni tym piętnem.

Kolejna płyta 21st Century Breakdown podzieliła fanów zespołu, głównie ze względu na komercyjność i odejście od korzeni (niektóre piosenki naprawdę trudno zakwalifikować gatunkowo do punku). Z drugiej strony świadczy o tym, że Green Day się rozwija – nie bał się zaryzykować i stworzyć coś nowego.

Pierwszy singiel promujący album to Know Your Enemy – prosta, surowa piosenka, przywodząca na myśl stary, dobry punkowy Green Day. Bardzo rytmiczna perkusja i Billie Joe wykrzykujący So give me, give me revolution! tworzą klimat na miarę The Clash.

21 Guns to wolniejszy utwór, bardziej melodyjny od pierwszego singla i do tego łatwo wpada w ucho. Billie Joe daje tu popis swojego wokalu, który zdołał poprawić w ciągu tych dwudziestu kilku lat śpiewania, zaś w warstwie muzycznej każdy dźwięk został dopieszczony.

Niedawno zespół wydał trylogię ¡Uno!, ¡Dos!, ¡Tré!, czyli trzy pełne albumy, wydane w krótkich, miesięcznych odstępach. I tutaj niestety muszę oddać walkę walkowerem, gdyż nie potrafię ich obronić. Nie jestem fanem, który wybacza swoim idolom absolutnie wszystko i będzie ich wychwalał pod niebiosa do końca świata – w tym wypadku czuję, że chłopaki zwyczajnie wypalili się (I’m not growing up, I’m just burning out ­– jakże prorocze słowa z Basket Case) i podrzucili nam 40 utworów, które zalegały im szufladach studia nagraniowego.

Nie znam się na formalnych terminach opisujących muzykę, nie wiem czy perkusista z gitarzystą grają w rytm i nie potrafię odróżnić czy ktoś śpiewając bardzo fałszuje, czy tylko odrobinę. Jedynym obiektywnym argumentem, jaki przychodzi mi do głowy, są liczby – miliony fanów na całym świecie, 65 mln sprzedanych płyt, 188 nominacji do nagród, w tym zdobycie 2 Brit Awards, 5 Grammy i 4 Kerrang! Awards, wystawienie 442 razy na Broadwayu musicalu American Idiot oraz piosenka, która jako jedyna w historii zdobyła jednocześnie Grammy za utwór roku i MTV Music Award za teledysk roku (Boulevard Of Broken Dreams). Niewiele zespołów może się pochwalić takim dorobkiem.

Billie Joe, Mike i Tré podbili moje serce dzięki swoim niewyparzonym jęzorom, zabawnym tekstom i niesamowitej energii na koncertach. Nie gwiazdorzą i angażują się w akcje charytatywne, a przy tym nie udają świętych i otwarcie mówią o swoich problemach (np. terapii odwykowej, jaką musiał ostatnio przejść wokalista).

Myślę, że całość doskonale podsumowuje zdanie jednego z członków Green Day:

“History will tell if we were really a good band or just a one day fly.”

Uważam, że historia już ich osądziła – od ponad 20 lat goszczą na scenie, sprzedają miliony płyt, odbywają światowe trasy koncertowe, na jakie mogą liczyć tylko artyści o międzynarodowej sławie i póki co nie zanosi się na to, aby ktoś miał o nich zapomnieć – na pewno nie wystrzelili w górę jak fajerwerk i równie szybko nie zniknęli ze sceny, lecz ciężką i mozolną pracą wspięli się aż na sam szczyt.

Jacek Jarocki: Green Day to zespół, który wypłynął na fali punkowego odrodzenia roku 1994. Wtedy właśnie krążek Dookie sprzedał się w olśniewającej ilości 15 milionów egzemplarzy, umieszczając kalifornijskie trio w punk rockowym panteonie. Kiedy dziś ponownie słucham tej płyty, trudno mi pojąć receptę Green Day na sukces. Przebojowy potencjał to jedno, ale czy tyle wystarczy na jedną z „najlepszych płyt dekady”? Najwyraźniej tak. Weźmy singlowe Basket Case, piosenkę brzmieniowo umieszczoną gdzieś pomiędzy Ramones a wesołym rockiem spod znaku Beach Boys. Gdyby utwór nie trafił na swój czas (w świetle reflektorów smażył się wtedy również m.in. Offspring), prawdopodobnie nie zostałby zauważony. Wprawdzie wskaźnik przebojowości osiąga tu dość wysokie poziomy, ale trudno posądzić zespół, który ją nagrał, o geniusz. Ot, energetyczna petarda, choć – przyznać trzeba – niepozbawiona uroku, podobnie jak cała Dookie.

Minęło dziesięć lat, zaś na rynku ukazał się American Idiot, który wystrzelił Green Day do rockowej ekstraklasy. I znów nie bardzo rozumiem, jak to się stało, bo rzeczona płyta żadnym objawieniem nie jest, czego najlepiej dowodzi pierwszy z singli, tytułowy American Idiot. Utrzymany w średnim tempie, mocno trącający osiągnięciami Ramones, nie ma w sobie niczego, by zachwycić. Bo niby czym mógłby to zrobić? Przewidywalnym refrenem? Pseudopolitycznym zacięciem? A może kluczem do sukcesu American Idiot są poruszające, Greendayowe ballady, takie, jak chociażby Wake Me Up When September Ends? No, nie, bo problem z nimi jest zasadniczy – nie poruszają. Doprawdy, nie jestem chyba aż tak niewrażliwy, ale rzeczony singiel zupełnie do mnie nie przemawia, głównie dlatego, że całkowicie brak mu głębi i szczerości. Smutne, pełne zadumy utwory prosto z serca śpiewa Neil Young (Old Man czy Heart of Gold to najlepsze przykłady), zaś Green Day potrafi jedynie wysilić się (sic!) na minorowe akordy, dzwonki w tle i dopisać do tego wydumany tekst. No niestety, nie tędy droga.

Po American Idiot najlepiej było nagrać „to samo, ale inaczej” – i tak powstało American Idiot II, zwane również 21st Century Breakdown. Promuje ją pięć singli, z czego ja skupię się na dwóch. Pierwszy z nich, nieco marszowy Know Your Enemy został nazwany przez Billboard „piosenką, której refren jest gotowy do emisji w radiu”. No cóż, wątpliwy to komplement; ponadto, jest to stwierdzenie nieprawdziwe. Refren nie jest chwytliwy i trąca banałem, zaś całość brzmi jak kopia Jesus of Suburbia (dla przypomnienia: część I pierwszej suity na American Idiot). Wściekłość jest tu dawkowana tak, by piosenka była „punkiem dla mas”, jak mówi o niej producent kawałka, Butch Vig. Niestety, prócz melodyki wokalu a’la Should I Stay or Should I Go The Clash, punka nie ma tu w ogóle. Do tego dochodzi tekst: Don’t be blinded by the lies/In your eyes. Cóż, jakie czasy, taki bunt. Mówiąc szczerze, po pokoleniu smartfonów, szybkiego łącza i PS3 trudno spodziewać się zakrzyku „no future”. Drugi singiel, 21 Guns, zaczyna się melodią na modłę wspomnianego wyżej Heart of Gold Neila Younga (aż cud, że Kanadyjczyk nie pozwał ich o plagiat), by następnie przejść w dość powolny, punktowany refren. Oczywiście, magik Billy Joe Armstrong wie, jak próbować poruszyć (gitara akustyczna, mollowe akordy, harmonie wokalne, rozhukany środek i spokojniejsza wstawka w środku – trudno nie zauważyć powielenia schematu, wykorzystanego w Wake Me Up…), ale jest w tym całkowicie nieautentyczny. Przez to piosenka wydaje się zdehumanizowana i zimna, pogłębiając obojętność i apatię słuchacza.

I wreszcie trylogia ¡Uno!, ¡Dos!, ¡Tré!, która sprawiła, że muzycznym krytykom spadły klapki z oczu. Nagle okazało się, że Green Day to przeciętny, choć wypromowany komercyjnie band, któremu udało się zauroczyć publikę dwukrotnie, za pomocą dwóch różnych formuł, przy czym nie ma wątpliwości, że obie się już wyczerpały. Single promujące trylogię pozbawione są pazura, brzmią bardzo zachowawczo, jednocześnie pokazując, że zespół koniecznie chce zrobić coś nowego, ale na tyle nieodległego od poprzednich płyt, by powielić ich sukces. To się nie mogło udać. Oh Love po nieco bluesowym początku przechodzi w rozwlekły, zaskakująco mało melodyjny utwór, brzmiący jak skrzyżowanie kołysanki (względnie kolędy) z My się nie chcemy bić Happysadu. Jeszcze bardziej bluesowy, głównie za sprawą metrum 6/8, Stray Heart, najlepiej pokazuje, w którą stronę poszło kalifornijskie trio – mówiąc obrazowo: garażu i delty Missisipi. Oczywiście, panowie wciąż nie mogą oderwać się od melodyki American Idiot, tyle że w tej formie rzeczona piosenka po prostu wlatuje jednym uchem i wylatuje drugim. I na koniec największe „osiągnięcie”: X-Kid, czyli utwór całkowicie pozbawiony energii, wtórny, przewidywalny, o uproszczonej do bólu strukturze – kwintesencja ¡Tré!, a zarazem mierne podsumowanie słabego cyklu.

Brak oryginalności (liczne autoplagiaty), banalność, a nade wszystko – nieszczerość: oto, co mam do zarzucenia Green Dayowi. Miałkość melodii uderza od razu, o ile słucha się wystarczająco dużo muzyki, by opędzić się od schematu całkiem chwytliwych zbitek akordów. Green Day miał zarówno przebłyski muzycznego geniuszu (When I Come Around) oraz momenty bardzo dobre (Holiday, Welcome to Paradise, Lazy Bones), co nie może jednak równoważyć jego ogólnej przeciętności.

 Kto według was ma rację co do oceny Green Day – Justyna czy Jacek? Głosujcie przez tydzień czasu i komentujcie poniżej!

The post + Against – | 18.08 appeared first on SoundUniverse.


Viewing all articles
Browse latest Browse all 4

Latest Images